Zbliża się wielkimi krokami. Dybie za rogiem. Chucha na plecy. Dwa tysiące dziewiętnasty.
Koniec roku = podsumowania i plany
Ostatnie miesiące roku to czas wręczania nagród i podsumowań w świecie literackim, ale też ogłaszania wyzwań czytelniczych na kolejny rok. Wiele serwisów poświęconych książkom, księgarni itp. proponuje swoje wersje takich wyzwań. Mają różne formy – czasami są to po prostu checklisty z kryteriami książek, np. „książka autorki pochodzącej z Azji”. Niekiedy są bardziej rozbudowane, jak u taniaksiazka.pl – tu mamy już akcję fejsbukową. Ich Czytelnicze Igrzyska są podzielone na 12 etapów, z nagrodami do wygrania. Innym razem wyzwania zakładają po prostu liczbę książek, jakie czytelnik zobowiązuje się pożreć w danym roku.
Reading challenge w praniu
Kilka razy zdarzyło mi się wziąć udział w takich akcjach. Nigdy nie udało mi się wypełnić wszystkich kryteriów. Oł em dżi, no jak to, taka zapalona czytelniczka i nie dała rady? Nie do końca. Nie chciała dać rady, bo dochodziła do wniosku, że ostatecznie, czalendżowe kryteria ją ograniczają. Zaczynało się fantastycznie – motywacja skoczyła, czytanie szło jak burza. Szukanie książek pasujących do kryteriów typu „książka z gatunku literatury faktu napisana przez autora LGBT z Omanu, który lubi zieloną herbatę i ma kota” było przecudowne, fascynujące, edukacyjne, a moja lista to-be-read rosła w zastraszającym tempie. Stawianie ptaszków w kwadracikach przy przeczytanej pozycji dawało ogromną satysfakcję i kopa do dalszego czytania. Aaaaale, do czasu.
Trafiałam w końcu na pozycję, którą czytało się jak po grudzie i nie miałam ochoty jej skończyć. No ale…mój ptaszek! Nie będzie ptaszka! A cholera z ptaszkiem, za przeproszeniem. Przeczytam coś, co już czytałam. Co kompletnie nie pasuje do żadnego z kryteriów. Albo w ogóle nie będę nic czytała przez jakiś czas. Czasami to dobre wyjście.
I tak kończyło się wyzwanie.
Hot or not?
Pomimo tego, reading challenges mają coś w sobie. Po pierwsze, jak wspomniałam, radość przynosi mi czytanie książek, ale i o książkach. Kolejnym plusem jest dywersyfikowanie swoich wyborów czytelniczych – dzięki jednemu z wyzwań przeczytałam swoją pierwszą powieść graficzną. Wyzwania dają też dodatkową motywację do czytania i pozwalają na zaplanowanie swojej listy książek na kilkanaście pozycji wprzód.
Kluczem, jak to zwykle bywa, jest umiar. Jeśli czalendżowa lista ma 100 pozycji, a my zwykle czytamy dużo mniej w ciągu roku, być może nie jest to najlepszy wybór wyzwania. Lepiej znaleźć inny, lub wybrać sobie, losowo czy też nie, odpowiednią dla nas liczbę pozycji (jeśli, powiedzmy, czytam 30 książek na rok, to ustalę sobie 35, ciut więcej, jako element wyzwania :)). Jedni czytają szybciej, drudzy wolniej, jedni mają na to więcej czasu, inni mniej, jednym będzie odpowiadało zróżnicowanie lektur, inni nadal będą chcieli czytać tylko i wyłącznie Beatę Pawlikowską – to nie znaczy, że ktoś jest gorszy albo mniej kocha czytać. Peace!
1 komentarz
[…] bardzo różnie, zwykle gorzej niż lepiej, więc trochę się zniechęciłam (o czym przeczytacie tu). Dlatego w tym roku sama pobawiłam się w twórcę i wyszedł nie tyle reading challenge, co […]