Drogi Pamiętniczku, muszę Ci się do czegoś przyznać.
Jestem snobem. Hejtuję autorów, gatunki, konkretne książki, hejtuję czytanie na telefonie.
Nie da się obiektywnie ocenić swoich wyborów czytelniczych. Zawsze miałam poczucie, że czytam za mało klasyków, za mało książek napisanych przez kobiety, a teraz dodatkowo czuję się czytelnikiem-rasistą, ponieważ czytam mało świadomie wybranych dzieł tzw. POC, people of colour, co przetłumaczone na polski samo w sobie staje się rasistowskie – „kolorowych ludzi”. Dlatego, wybierając kolejną lekturę, często zastanawiam się, czy nie powinnam trochę się przełamać i przestać być takim snobem.
Siostra parę lat temu zażyczyła sobie ode mnie na święta jako prezent 50 twarzy Greya. Moja twarz zmarszczyła się jak stara brzoskwinia, kiedy to usłyszałam. Nie chciałam iść do księgarni i być kolejną z „tych” dziewczyn. Na szczęście siostra zmieniła zdanie i oszczędziła mi tej wielce tragicznej sytuacji.
Koleżanka z liceum wzdychała za to do Edwarda Cullena i utożsamiała się z Bellą Swan ze Zmierzchu. Nigdy nie powiedziałam tego głośno, ale nie mieściło mi się w głowie, jak można utożsamiać się z dziewczyną, która „zadrżała” 10 razy na jednej stronie książki.
Z kolei kolega ze studiów zaczytywał się w książkach na Kindlu. Bez sensu, tego nie powącha! Nie dotknie! A okładka? I zakładki nie można włożyć. Fuuuuuu.

freestocks.org
Dziś biję się w cyc. Korzystam z Kindla, czytałam któryś tom Zmierzchu i nie powiem, że był to czas stracony (choć nie jest to dzieło najwyższych lotów), a czasami mam ochotę poczytać jakiś „smut” (czyt. smat – sprośności :)). Ale nawet gdybym nie miała Kindla, a po przeczytaniu tomu Zmierzchu miałabym ochotę cofnąć czas do chwili, w której wzięłam go do ręki i uniknąć tego błędu, takie hejtowanie byłoby nadal nie w porządku. Bo czy hejtowanie książek, autorów, sposobów czy mediów czytania nie jest hejtowaniem czytania samego w sobie?
Można nie lubić „zmierzchów” i innych, można potępiać przesłanie jakie książka ze sobą niesie, można gardzić książkami danego autora – jasne, każdy ma inny gust, każdy ma swoje zdanie i dopóki nie wygłasza tego wszem i wobec, obrzydzając innym ich czytanie, wzbudzając w nich coś w rodzaju poczucia winy czy niższości – okej. Ale nigdy, przenigdy nie mówmy np. dziecku, że książki o Śwince Peppie są do bani. Być może są to jedyne, które mu się podobają, a jeśli usłyszy, że nie powinno tego czytać, może przestać czytać w ogóle.
Wracając do Zmierzchu – nie da się ukryć, że te książki dla wielu osób były pierwszymi, które aż tak im sie podobały, wciągnęły, obudziły nawyk, czy nawet miłość do czytania. To zaleta nie do przecenienia. Biję się więc w cyc dalej.
Zaś co do odwiecznej debaty papier vs. e-booki, dla mnie sprawa rozwiązała się w dość prosty sposób. Owszem, preferuję papier, zapach, dotyk, rozmazany tusz, błędy w druku i zasuszone liście, ale są takie sytuacje, kiedy czytniki są po prostu niezastąpione. Po pierwsze – czytanie e-booków to takie samo czytanie, w dodatku pewnie bardziej ekologiczne. Po drugie – zdarza się czasem dłuższy wyjazd, kiedy na pewno przeczytasz więcej niz jedną książkę – zamiast tachać kilka tomów, bierzesz czytnik. I najważniejszy dla mnie czynnik – często czytam książki po angielsku, tuż po premierze, niedostępne po polsku ani w Polsce, na przesyłkę czekałabym zwykle dość długo i zapłaciłabym sporo. Jest to możliwe tylko i wyłącznie dzięki korzystaniu z mojego Kundelka <3
Cyc mnie już boli od się bicia, więc koniec rozważań. Pomyślcie, czy Wam też się zdarzały takie snobookowe sytuacje 🙂
Brak komentarzy