Powieści i poezja Przeczytane, przemyślane

Kociołek ludzkich problemów – „Nine Perfect Strangers”/”Dziewięcioro nieznajomych”, Liane Moriarty

10 listopada 2019
nine perfect strangers okładka

"Nine perfect strangers" nad Jeziorem Ukiel w Olsztynie

Wyobraźcie sobie sytuację, w której tak bardzo chcecie zmienić swoje życie, że godzicie się na dziesięciodniowy pobyt w uzdrowisku za grube pieniądze, odcięci od świata. Nie wiecie, co dokładnie będziecie robić, jeść, z kim będziecie w tym miejscu. Co musiałoby się stać, żebyście zdecydowali się na taki krok, podobnie jak tytułowych „Dziewięcioro nieznajomych„?

Uwaga, majnor spojler ahead!

Zapowiedź nowej powieści Liane Moriarty (autorka m.in. Wielkich kłamstewek) pojawiła się na blogu blisko rok temu i od tego czasu nastąpiła już premiera po polsku. Rodzima wersja książki, Dziewięcioro nieznajomych, wyszła we wrześniu tego roku nakładem Wydawnictwa Znak, w tłumaczeniu Mateusza Borowskiego. Ja czytałam w oryginale.

Dziewięcioro nieznajomych się poznaje

Pierwsza scena – Yao, ratownik medyczny, udziela pomocy Mashy – bizneswoman-pracoholiczce, która w biurze doznaje ataku serca. Wszystkiemu przygląda się jej asystentka. Po tej scenie na dłuższy czas zapominamy o całym zdarzeniu i jego uczestnikach, a poznajemy inne postaci w drodze do uzdrowiska Tranquillum House i w samym uzdrowisku. Frances Welty, pisarkę po pięćdziesiątce, której książki nie odnoszą już specjalnych sukcesów, oszukaną przez naciągacza. Larsa Lee, prawnika mającego problemy ze swoim partnerem, ojcem i używkami. Bena i Jessicę, parę młodych, atrakcyjnych i bogatych ludzi, dla których właśnie posiadanie góry pieniędzy stało się problemem nie do przeskoczenia. Oczami Frances widzimy po raz pierwszy Marconich – Napoleona, Heather i Zoe, rodzinę w żałobie po synu i bracie, Tony’ego Hogburna – byłego sportowca zawodowego, rozwodnika z nadwagą i bez celu w życiu, oraz Carmel Schneider – zakompleksioną mamę czwórki dziewczynek, którą mąż zostawił dla młodszej. Dziewięcioro nieznajomych ludzi z problemami, których rozwiązania szukają w odosobnionym, starym domu, zbudowanym przez więźniów.

Uzdrowienie za wszelką cenę

Do Mashy wracamy w rozdziale 9. Trójka z pierwszej sceny – ona, Yao oraz asystentka Delilah – tworzą teraz Tranquillum House. Masha po spotkaniu ze śmiercią zaczęła fanatycznie o siebie dbać, a że dobrze jej to wychodziło, czemu by nie robić tego dla innych (za słony piniądz)? Jej dzieło to miejsce transformacji i uzdrowienia, stosujące nietypowe metody terapii – oprócz zabiegów typu masaże i medytacji, zakazu picia alkoholu i jedzenia słodyczy, korzystania z telefonów i czytania książek, jest jeszcze coś. Coś, o czym uczestnicy transformacji nie wiedzą. Wiecznie dymiące kadzidełka? „Specjalne” smoothie dla każdego? Połączcie to z wykształceniem medycznym Yao i robi się niebezpiecznie.

Ze wszystkich postaci na pierwszy plan wysuwa się Frances. Ugruntowana powieściopisarka specjalizująca się w romansach przeżywa kryzys twórczy. Krytycy nie są jej przychylni, jej najnowsza powieść została odrzucona przez wydawcę, a w dodatku dała się złapać w sidła oszusta matrymonialnego. Nie ma męża, dzieci, a teraz jej kariera stoi pod znakiem zapytania. No i ta menopauza! Frances nie da się nie lubić.

Poznajemy jej historię, ale też historie pozostałych „pacjentów” uzdrowiska przefiltrowane przez jej myśli. Jest najbardziej wyrazistą postacią z dziewięciorga, być może tylko dlatego, że Moriarty poświęciła jej najwięcej miejsca w książce. Najmniej „ciekawi” są Lars i Tony.

Program „uzdrowienia” wymyślony przez Mashę przewidywał na przykład brak jakichkolwiek rozmów, czy specjalną dietę dla każdego, wliczając okres głodówki. Każde z dziewięciorga osób radzi sobie z tymi trudnymi sytuacjami inaczej, jednak jest coś co ich łączy – każde z nich zaczyna myśleć. Trawić, wspominać, analizować to, co przywiodło ich do Tranquillum House. Czyli terapia działa, w końcu o to chodziło, czyż nie? Jednak cały czas wyczuwamy też napięcie, wskazujące na to, że praktyki uzdrowiska są na granicy akceptowalności i że tylko od nich zależy, jak daleko ta granica się przesunie.

W ludziach siła?

Co mi się podobało w Dziewięciorgu nieznajomych? Że te postaci, którym Moriarty poświęciła więcej miejsca w książce, były wyraziste i każda miała swój głos, inny niż wszystkie. Rozdziały widziane z perspektywy różnych bohaterów nie zlewały się w jedno. Nawet jeśli rozdział nie byłby zatytułowany „Frances”, raczej rozpoznalibyśmy, że to właśnie jej oczami patrzymy w danym fragmencie. Podobał mi się też humor – nieprzesadzony, bez napuszenia, naturalny dla danej postaci. Kolejny plus za przedakcje, historie każdego z bohaterów, może nie wyjątkowo twórcze, ale tworzące przemyślane całości.

Z drugiej strony „wielopostaciowe” narracje są jak miecz obosieczny. Szczególnie jeśli tych postaci jest aż 9 (+ Masha, Yao…). Niestety, oprócz Frances żaden z bohaterów nie był tak dobrze i szczegółowo skonstruowany. W niektórych przypadkach, na przykład Larsa, historia jego życia i problemów wydaje się trochę spłaszczona, wciśnięta na siłę, skrócona. Lars, jak dla mnie, jest zbędną postacią w tej powieści. I nie jest jedyną. Być może nieznajomych powinno być pięcioro, za to bardziej rozwiniętych. To coś, na co zawsze zwracam uwagę, czytając fikcję – konstrukcja postaci. Jeśli Lars czy Tony są postaciami drugoplanowymi, czemu w tytule mamy Dziewięcioro nieznajomych? Brak mi tu konsekwencji.

Dziewięcioro nieznajomych mnie nie uzdrowiło

Powieść wciąga. Czyta się dobrze (po angielsku), choć nie „szybko i lekko”. Opowiada o typowych ludzkich problemach poruszanych już niejednokrotnie przez literaturę, a te opowieści poprzetykane są niepokojącymi wątkami charakterystycznymi dla thrillerów psychologicznych. Podsumowując, to porządne czytadło na kanwie oryginalnego pomysłu. Nie „wyjątkowe”, nie „niezapomniane”. Porządne.

Miarą tego, czy warto było przeczytać książkę, jest dla mnie uczucie tuż po jej skończeniu. W tym przypadku to uczucie było neutralne z lekkim przechyleniem szali na pozytywne (choć nie potrafię dokładnie wskazać, z czego wynikało). A że lepiej czytać niż nie czytać, wniosek jest oczywisty 😉

Może również spodoba Ci się:

Brak komentarzy

Zostaw komentarz