More like „Księga Utraconych Nadziei Na Dobrą Książkę”. Księga utraconych imion jest kolejnym tytułem wędrującym na półkę nieskończonych książek.
Zwykle nie piszę o książkach, których nie przeczytałam do końca i co do których mam dużo zastrzeżeń. Ale czasami człowiek musi, inaczej się udusi (albo autorkę). Zwykle też dość szybko wiem, czy chcę czytać książkę do końca, czy rezygnuję. Z Księgą utraconych imion było inaczej – przeczytałam połowę i dopiero wtedy rzuciłam nią o ścianę.
Wojna czyni bohaterów
I to w ciągu jednego dnia.
Bohaterką jest Eva, młodziutka kobieta, córka polskich imigrantów mieszkająca z nimi w Paryżu. Żydówka. Znajomy ostrzega ją, że policja będzie przeczesywać Paryż w poszukiwaniu Żydów. To znaczy, bohaterką książki. Ale ale, za chwilę będzie bohaterką w tym heroicznym znaczeniu, bo ot tak zacznie podrabiać dokumenty. Bo jest zdolna i umie rysować.
Ojciec Evy jako jedyny w rodzinie przeczuwał niebezpieczeństwo i zapłacił swojemu pracodawcy, żeby ten zabezpieczył żonę i córkę. Powiedział Evie, żeby się do szefa zgłosiła, zanim go aresztowano. Szef wręczył Evie puste dokumenty do podrobienia, żeby obie z matką mogły opuścić Paryż jako Francuzki, nie Żydówki. I polecił kierować się do Aurignon, małej miejscowości, skąd potem mogłyby wyjechać do neutralnej Szwajcarii.
No i wszystko się udało. Wyjechały.
Księga utraconych imion w przyszłości
Tak naprawdę jako pierwszą poznajemy starsza panią Abrams pracującą w bibliotece, gdzie wpada jej w ręce gazeta. Z gazety patrzy na nią mężczyzna z książką w ręku, Niemiec. Pod wpływem tego zdjęcia, tej książki, starsza pani decyduje się na podróż do Berlina. Czyli mamy opowieść z flashbackami, ostatnio bardzo modną. No i okej, to się jakoś klei. Dość łatwo się domyślić, jak te dwie nitki fabuły łączą się w jedno.
Dużo bardziej podobały mi się fragmenty z panią Abrams. Czekałam na nie. Były jakieś… bardziej wiarygodne. Ale było ich bardzo mało w tej pierwszej połowie książki. Nie były też na tyle wciągające, żebym czytała dalej (bo zapewne w drugiej połowie tej teraźniejszości byłoby więcej).
Czytelniczy krindż
Lubuję się w książkach o książkach, o pisarzach, o księgarniach i bibliotekach. Ale kurczę, Harmel przesadziła. Od początku wiemy, że bohaterka kocha książki (ktoś nazywa ją nawet rat de biblioteque). Ale wstawki typu:
[Ojciec] nauczył ją miłości do literatury, a to jeden z największych darów, jakie rodzic może przekazać dziecku, ponieważ w ten sposób otwiera przed nim świat.
albo:
– Przepraszam… – Eva czuła, że się rumieni. – Właśnie… właśnie myślałam, jak bardzo kocham być wśród książek. – Wiedziała, że te słowa zabrzmiały dziwnie, i że czerwieni się jeszcze bardziej. (…)
– Och, powinnam się domyślić. Jest pani jedną z nas!
– Słucham?
– Jest pani kimś, kto dobrze czuje się wśród książek. (…) Kimś, kto odnajduje się w zapisanych w nich słowach.
– Och, chyba ma pani rację.
to dla mnie za dużo. Och. Ja też tak mówię do czytelników w bibliotece. Och.
Za oczywiste, zbyt in-your-face, tęczowe aż rzyg bierze. Wojna, obława, nie wiadomo co będzie, ale wszyscy ciumkamy nad książkami. Czuję się potraktowana jak dziecko. A może to książka dla nastolatków a ja o tym nie wiem?
Dlaczego rzuciłam Księgą utraconych imion o ścianę
Może to banał, ale dobra literatura nie mówi, ino pokazuje. No i niestety tutaj pokazywania za dużo nie mamy. A jeżeli już mamy, to nie do końca trzyma się kupy. Chyba mogę oczekiwać wiarygodności, realności wydarzeń od takiej książki? Jeżeli bazuje na prawdziwym, tragicznym wydarzeniu, którego skutki wciąż odczuwamy, podobnie jak w książce pani Abrams, to moim zdaniem mogę. Co do nietrzymania się kupy, dwa fragmenty zmusiły mnie do zakończenia czytania w połowie. Ostatnie źdźebełka.
(matka Evy dowiaduje się, że męża zabrano do obozu)
Na kilka sekund zapadło milczenie, a potem ciche, pełne żalu zawodzenie zburzyło ciszę. Było niczym wycie zdesperowanego, rannego zwierzęcia (…) a w jej głosie brzmiała pieśń rozpaczy.
Potem ktoś pyta Evę, jak matka zniosła wieści, na co ta odpowiada:
Była niepocieszona.
Kurtyna.
Zdaję sobie sprawę, że to mógł być niefortunny wybór słowa ze strony tłumaczek, ale nie wydaje mi się, żeby aż tak zmieniły znaczenie oryginału. Plus, matka Evy nie ma pojęcia, że istnieje coś takiego jak obozy, ale kiedy słyszy, że męża tam zabrali, rozpacza jak gdyby wiedziała, że to wyrok śmierci. Plus plus, kazała obiecać Evie, że wyciągnie go skądkolwiek będzie musiała, a kiedy okazuje się, że wywieźli go już z kraju, ma pretensje do niej. Do Evy. Bardzo logiczne.
Ufff
To już koniec rantu na temat Księgi utraconych imion. Infantylna, naiwna, z dziurami logicznymi.
A ja ją nawet wzięłam na urlop! Zmarnowane miejsce w walizce.
Życzę Wam jak najmniej takich zawodów.
Więcej takich tekstów: Powieści i poezja
Brak komentarzy