Czy człowiek bez naukowego wykształcenia może znaleźć sposób na terapię skutkującą zwalczeniem zaburzeń lękowych i ataków paniki?
Czytałam po angielsku (angielski tytuł ciut bardziej chwytliwy niż polski 😀 – The Anxiety Cure).
Jeśli wierzyć książce Panika. Jak neuronauka pomaga pozbyć się stanów lękowych, tak. Problem polega na tym, że to jej autor twierdzi, że jest tym człowiekiem 😉
Klaus Bernhardt założył klinikę dla osób cierpiących na zaburzenia lękowe i ataki paniki, w której „leczy” je zupełnie inaczej, niż robi się to standardowo. Nie proponuje psychoterapii, ani antydepresantów. Stosuje własną metodę, jak twierdzi, opierającą się na najnowszych odkryciach neuronauki. Nie jest jednak ani neurologiem, ani psychologiem, generalnie nie ma wykształcenia naukowego w żadnej z powiązanych dziedzin. Ukończył kurs psychoterapii i sam siebie nazywa psychoterapeutą alternatywnym. Hmmmm.
Zaburzenia lękowe to najczęściej występujące zaburzenia na tle psychicznym w Polsce. Kiedyś nazywano je nerwicą, jeszcze wcześniej histerią. Bać się może każdy, histeryzować czasem też, ale o zaburzeniach mówimy wtedy, kiedy lęk uniemożliwia normalne funkcjonowanie – „przejrzyste” myślenie, podejmowanie decyzji, zwyczajnie robienie tego, co się chce, czy powinno. Coraz więcej osób akceptuje, że ma taki problem i szuka pomocy. Jeśli nie u psychologa, to w poradnikach. Ja już jedno mam za sobą, stwierdziłam więc, że spróbuję drugiego 🙂
Dzieło miłości twojej podświadomości
Joł *rapuje dalej podświadomie*
Właściwie to jest najważniejsze przesłanie dość długiego preludium do rozdziałów przedstawiających istotę metody Bernhardta. Że te uprzykrzające nam życie objawy są aktem troski, miłości naszej podświadomości o nasze… wszystko. Zdarza się (np. mi kiedyś :)), że kolejne napady lękowe, natrętne myśli, bóle, mrowienia, czy skurcze mięśni wywołują reakcje typu „nienawidzę tego mózgu/ciała, w którym jestem, jest słabe, nie daje rady, przeszkadza mi w normalnym życiu”. Tymczasem pan Klaus wyjaśnia jak krowie na rowie, że jeśli działamy na swoją szkodę i nie zamierzamy przestać, znaki ostrzegawcze muszą być generowane i właśnie to robi nasza podświadomość. Włącza alarm, próbuje wywołać zmianę, zanim będzie za późno.
Dlatego też Bernhardt w Panika. Jak neuronauka pomaga pozbyć się stanów lękowych podkreśla, że ważne jest podążanie za intuicją, czy czymś, co po angielsku zgrabnie nazwano uczuciem z kiszki (moja wersja gut feeling). Jeśli np. kiedy idziesz do pracy twój żołądek robi fikołki, to może jednak nie powinieneś tam chodzić? Itepe, itede. Według niego to ignorowanie tych przeczuć i znaków ostrzegawczych prowadzi do rozwoju zaburzeń lękowych, które mogą doprowadzić do depresji.
A w mojej klinice wszyscy wyzdrowieli!
Można odnieść wrażenie, że głównym celem pana Klausa jest przede wszystkim reklama jego kliniki. Wciąż podaje adres swojej strony internetowej i wspomina o kursie – dodatku do książki. Rzuca liczbami – 8 z 10 pacjentów zminimalizowało objawy po X tygodniach, 97 ze 100 udało się to i tamto. Aż się prosi, żeby zacytował inne badania i prace naukowe, szkopuł w tym, że na temat tej metody takowe nie istniały w momencie pisania The Anxiety Cure. Niemniej jednak na początku książki sceptyczne podejście z perspektywy czytelnika jest uzasadnione.
Nie podoba mi się w The Anxiety Cure również to, że Bernhardt zdaje się traktować zaburzenia lękowe i ataki paniki jako jedno i to samo. A tak nie jest. Niektóre z ćwiczeń nie mają zastosowania np. dla lęku uogólnionego, albo muszą być zmodyfikowane, żeby je miały.
Kolejna nie do końca fajna rzecz to przekonywanie czytelnika, że ponosi pełną odpowiedzialność za swój stan psychiczny. W założeniu pewnie miało to być motywujące, a u mnie wywołuje wrażenie, jak gdyby mówił: „to przez siebie samego jesteś w takim dole, to twoja wina”. Nie można przecież powiedzieć dziecku, które boi się kontaktu fizycznego, bo było bite, że to jego wina. Może wyolbrzymiam, ale takie miałam odczucia podczas czytania.
10 zdań + 5 zmysłów = życie bez lęku
Pomimo powyższych zarzutów, Bernhardt jest w książce na tyle wiarygodny, że postanowiłam spróbować jego metod. Trzeba mu oddać, że jest w tym wszystkim rozsądek, dla przykładu – twierdzi, że antydepresanty to zła droga dla „lękowców”, ale na każdym kroku podkreśla, żeby na własną rękę nie rezygnować z leków, żeby wszystko konsultować z lekarzem. Podaje też konkretne przykłady pacjentów, którym pomógł (anonimowo, oczywiście). Zakład Pascala, pomyślałam. Nie mam nic do stracenia oprócz czasu. Spróbuję.
Spróbowałam. Na początek technika 10 zdań – piszemy na kartce 10 zdań w czasie teraźniejszym, bez zaprzeczeń i słów zaprzeczających, jak wygląda nasze wymarzone życie; takie, do którego dążymy. Zdania muszą być konkretne, zawarte w nich rzeczy nie zależeć od innych (czyli nie możemy napisać „Mąż kupuje mi codziennie kwiaty”). Ktoś, kto cierpi na agorafobię, mógłby np. napisać „Idę po starówce, obserwując ze spokojem spacerowiczów, wdychając aromaty z restauracji, ciesząc się słońcem”, albo po prostu „Wychodzę z domu”. Potem co dzień myślimy o jednym z tych zdań przez pryzmat pięciu zmysłów, wymieniając po 10-20 rzeczy, które (przykładowo podczas spaceru po starówce): widzimy, słyszymy, czujemy zapach, smak, dotykamy. UWAGA – nie zapisując. Przykład do zdania ze starówką:
WIDZĘ psa sikającego pod budynkiem, parę całującą się przy fontannie, pana sprzedającego watę cukrową, swój cień na chodniku, dzieci bijące się o lizaka, słońce w oknach sklepu, obdrapaną lampę uliczną, kupę gołębia, itd.
SŁYSZĘ muzykę z restauracji, śmiech starszego pana, ulicznego grajka, płacz dziecka, itd.
CZUJĘ ZAPACH papierosowego dymu…
CZUJĘ SMAK …
DOTYKAM ….
Muszę Wam powiedzieć, że jest to niezwykle przyjemne i… usypiające! Mózg dość mocno się wysila. Ja robiłam to z zamkniętymi oczyma.
O co chodzi w tej technice? Podobno ma stworzyć nowe, pozytywne połączenia neuronalne w mózgu, sprawiając, że myślenie pozytywne będzie w przyszłości u nas automatyczne. Tak samo, jak przed rozpoczęciem stosowania techniki automatyczne jest negatywne myślenie. Za krótko je robiłam, żeby to zweryfikować, ale humor zdecydowanie mi się poprawiał po zakończeniu ćwiczenia. Nie będę opisywać całej metody, ale mam podstawy, by myśleć, że jest pomocna.
Sposoby na emergencje
Bernhardt proponuje też sposoby na zatrzymanie napadu lęku (stop techniques) oraz tzw. pattern breakers, które mają za zadanie przerwać procesy prowadzące do tych napadów (np. natrętne myśli). Niektóre brzmią jak szamańskie sposoby, ale kto wie…Wypróbowałam kilka i doraźnie działają. Moją ulubioną jest tzw. technika tonacji (pitching technique) dla osób, u których lęk wywołują natrętne myśli. Kiedy pojawia się myśl, która normalnie prowadzi do lęku, np. „Znowu to samo, dłużej tak nie dam rady, nie mam już siły, znów mnie boli”, powtarzamy ją w głowie, tyle że głosem, dajmy na to Goofy’ego, albo minionka. Głupie? Może i tak, ale jeśli da się temu szansę, może zadziałać.
Techniki są podzielone ze względu na to, co je wywołuje, który z „kanałów”. Jeśli są to na przykład fale gorąca – kanał kinestetyczny, myśli – słuchowy, obrazy w głowie – wizualny itp. Są bardzo konkretnymi sposobami na konkretne bodźce. Bernhardt jednak zaznacza, że wiele z nich może być, po małej modyfikacji, stosowanych przy różnych bodźcach.
Już kończę, serio
Podsumuję krótko – jeśli czujesz, że leki i/lub psychoterapia nie są dla ciebie, nie działają tak jakbyś chciał – warto dać szansę metodzie Bernhardta. Z pewną dozą sceptycyzmu i ostrożności, ale warto. Nie wiem, czy zgodnie z zapowiedziami w Panika. Jak neuronauka pomaga pozbyć się stanów lękowych lęki i ataki paniki znikną po kilku tygodniach (raczej wątpię), ale metoda jest mało inwazyjna, na pewno mniej niż farmako- i psychoterapia, a pierwszych efektów doświadczyłam sama.
Więcej recenzji znajdziecie na stronie Przeczytane, przemyślane.
Brak komentarzy