Fantasy i sci-fi Przeczytane, przemyślane

Potwornie dobra książka – „Potwór z Damanor”, Martyna Goszczycka

29 czerwca 2021
Potwór z Damanor

Coś niezwykłego drzemie w tej opowieści.

Pełna transparentność: znam Martynę z czasów szkolnych i dostałam od niej Potwora z Damanor w prezencie. Nie wpłynęło to na odczucia z lektury, które opiszę w tym poście.

Z kim wędrujemy

Tytuł tego akapitu jest raczej metaforyczny, bo choć w Potworze pojawia się kilka dosłownych wędrówek, podróży, nie jest to główny wątek powieści. Ale od jednej z nich opowieść się zaczyna.

Irvette, młoda zielarka, podróżuje konno z Wallacem, przyjacielem, synem wpływowego człowieka. Zmierzają do krainy tenare (istoty, które nie są ludźmi, prastara rasa), aby znaleźć pomoc dla Irvette. Zielarka cierpi na nienazwaną przypadłość, która objawia się obezwładniającym bólem i czarnymi placami, przesuwającymi się pod skórą. Prawdopodobnie ma to związek z czarną magią, choć Irvette nie posiada mocy. Dwójka spotyka po drodze kupca Hasana, który zanosi wieści o dziewczynie skażonej czarną magią Namirowi, żyjącemu w odosobnieniu człowiekowi, który zakrywa twarz. Hasan przeczuwa, że to zwiastun większych kłopotów, jednak Namir odmawia podjęcia jakichkolwiek działań.

Jednocześnie budzi się moc pradawnego oręża, kostura Caitriony, który dzierżyć może tylko odpowiednia osoba.

Irvette i Potwór z Damanor – piękna i bestia?

Irvette i Wallace nie takiej pomocy się spodziewali – zostają zaprowadzeni wgłąb puszczy, do Potwora z Damanor. Trudno im uwierzyć, że człowiek, który kryje twarz za zasłoną i odmawia towarzystwa ludzi, będzie w stanie pomóc zielarce. Choć nie wydaje się im to bezpieczne, Irvette zostaje z Potworem, aby ten ją uleczył. Jak się okazuje, włada mocą telekinezy i czarnej magii.

Ataki bólu wracają co jakiś czas i pobyt Irvette się przedłuża. Przez ten czas poznaje Potwora lepiej. Zaczyna mówić mu po imieniu – Namir – i przyrządzać z nim zielarskie mikstury.

Przychodzi na myśl Piękna i Bestia, prawda? Owszem, ale nie spodziewajcie się wielkiej miłości odmieniającej czarnego maga. Relacja Irvette i Namira rozwija się nieśmiało i w Potworze raczej nie widzimy jej w pełnym rozkwicie. Ale nic to, bo czekają nas kolejne tomy 🙂

Niedosyt

Fabuła nie jest wartka, nie pędzi na łeb, na szyję, nie obfituje w niespodziewane zwroty akcji. A jednak, chciałam czytać i czytać. Dalej, jeszcze kilka stron, żeby zobaczyć, co się stanie. Pozwala przyzwyczaić i przywiązać się do bohaterów, mimo ich przywar. To opowieść snuta niepozornie, jakby cała była przedsmakiem czegoś większego. Co właściwie może być prawdą, bo Martyna zapowiedziała kolejne części, które mają złożyć się na cykl Wędrowcy Mestyrii. To uczucie, jakby cały czas coś było w zanadrzu, coś kryło się pod powierzchnią, coś uśpionego czekało w tej historii, towarzyszyło mi prawie przez całą książkę. Podzieliłabym książkę na 4 ścieżki, którymi podąża fabuła – mamy Irvette i Namira, mamy wątek przeszłości Namira, potem mamy Wallace’a niespodziewanie robiącego karierę jako nauczyciel młodych wojowników tenare, no i wątek ożywającej legendarnej broni Caitriony. Najbardziej rozwinięty jest ten pierwszy, ale czuję pod skórą, że ostatnie dwa okażą się arcyważne w kolejnych tomach. Ten niedosyt to dobry niedosyt, z rodzaju tych, przez które przebierasz nóżkami aż do premiery kolejnej części.

W starym stylu

Ujął mnie język – elegancki (poza niektórymi kwestiami bohaterów typu „Szczam na to!” :D), jakby z opowiadania doświadczonego gawędziarza, raczej nietypowy dla polskiego fantasy. Nieco dłuższe zdania sprawiały, że musiałam zwolnić, niekiedy przeczytać je od nowa, ale to nie był minus. Wręcz przeciwnie – również dzięki temu książka wymagała pełnego skupienia się tylko i wyłącznie na niej, więc można było się zatracić w lekturze. Lubię to. Jedyna moja uwaga co do języka, to małe zróżnicowanie w stylach wypowiedzi między postaciami. Wszyscy posługiwali się bardzo podobnymi zwrotami, bez zaznaczenia, kto co mówi, i bez kontekstu, pewnie trudno byłoby poznać, czyja to kwestia. Tutaj wyróżniały się może dwie postaci ze wszystkich.

Bohaterowie > fabuła

Mam absolutną słabość do powieści, których fundament tworzą osobowości postaci i relacje między nimi. I taką książką jest Potwór z Damanor. Akcja jest na tyle ciekawa, że wciąga, jednak błyszczącą perełką jest to, co dzieje się między bohaterami.

Mam też wrażenie, że Martyna miała za dużo pomysłów, żeby się w nie wszystkie dobrze wgryźć. Przykładowo, chętnie poczytałabym więcej o przeszłości Irvette, co uczyniło ją tak silną. Takie przeniesienia akcji do przeszłości wychodzą Martynie bardzo dobrze, co widać we fragmentach dotyczących dzieciństwa naszego Potwora, Namira. Chcemy więcej!

Z książkami, które bardzo mi się podobają, często jest tak, że nie potrafię do końca określić, co mnie w nich chwyta za oczy i serce. Muszą mieć, wybaczcie banał, „to coś”. Potwór z Damanor to ma. Na pewno kupię kolejne części.

Kurtyna.

 

 

Potwór z Damanor siedzi na półkach wszystkich dobrych księgarni w ebooku (empik, legimi) i w druku w Ridero.

Więcej takich tekstów napisanych przez mua: Przeczytane, przemyślane

 

Może również spodoba Ci się:

Brak komentarzy

Zostaw komentarz