To książka, która wyciągnęła mnie z czytelniczego dołka. Opowiada o Lakszmi, która ozdabia ciała majętnych kobiet henną, aby niezależnie żyć w kraju, gdzie niezależność kobiet nie jest czymś pożądanym.
Ta pięknie snuta historia dzieje się niedługo po odzyskaniu przez Indie niepodległości, w 1955 roku. Lakszmi, wywodząca się z kasty braminów, została wydana za mąż w wieku 15 lat. Pokierowała jednak swoim losem tak, że 15 lat później stała się wziętą hennistką, regularnie zatrudnianą przez elity Dżajpuru.
Niezależność malowana henną
Lakszmi uciekła od męża i nie widziała się więcej z rodzicami. W wiosce zaczęto ją uważać za pechową. A ona coraz lepiej radziła sobie w Dżajpurze, zarabiając na wymarzony dom. Pomagał jej kilkuletni chłopiec, zaradny Malik, sierota. Lakszmi zdobywała coraz większą popularność wśród bogatych pań w mieście, słynąc z niepowtarzalnych wzorów wykonywanych henną na ich ciałach, ale również z własnoręcznie wyrabianych kosmetyków. Kosmetyków i ziołowych specyfików, z których jeden cieszył się dużym zapotrzebowaniem – mieszanka ziół poronnych.
Lakszmi pracowała kiedyś dla pań do towarzystwa „z wyższej sfery”, obsługujących elity. W ten sposób poznała Samira Singha, spokrewnionego z arystokracją bogacza. Pomógł jej rozkręcić biznes w Dżajpurze, z wdzięczności za przygotowywanie mieszanek poronnych dla jego kochanek.
Wszystko idzie dobrze, dopóki…
…na progu Lakszmi nie zjawia się jej (jeszcze) mąż z nastoletnią dziewczyną, która twierdzi, że jest jej siostrą. Radha, bo tak jej na imię, wplątuje się w niemały skandal, który staje się zagrożeniem dla kwitnącego biznesu Lakszmi.
Perypetie kobiety wciągają, najpierw urzekając spokojem, mnogością opisów doznań zmysłowych, radością z wydostania się z opresji i zyskiwania niezależności naszej bohaterki, żeby potem zabrać nas ze sobą w dół rollercoastera, kiedy w jej życiu pojawia się Radha. Nienachalnie opisane jest tło społeczno-polityczno-kulturowe: na tyle, żebyśmy wiedzieli skąd biorą się pewne zależności, ale nie nie wysuwając się na pierwszy plan. Najważniejsza jest historia hennistki, a czyta się ją tak, jak gdyby mówiła sama Lakszmi. Czuć w stylu opowiadania cichą pewność, niepozorną siłę, determinację i wiarę w to, że „dam sobie radę” (a może nawet Radhę, hehe).
Co wyjątkowego jest w Malowane henną?
Snucie opowieści niczym z Baśni z tysiąca i jednej nocy, które uwielbiałam jako dzieciak (miałam dokładnie takie wydanie z Zielonej Sowy!).
Wyjątkowe zapachy, kolory, smaki Indii. Porzekadła, które znajdują odzwierciedlenie w losach bohaterów. Kobiety, które pozornie mają mniej władzy, niż mężczyźni. Bo tak naprawdę to one rządzą wtedy, kiedy coś się psuje – intrygami, sposobem. Inspiracja prawdziwymi osobami z życia autorki.
Słuchajcie, to nie jest książka wybitna pod względem stylu, języka, oryginalności. Ale jest jedną z tych, które zostają z tobą na dłużej. I kiedy parę lat od przeczytania jej przypomnicie sobie o niej, będziecie bardzo dokładnie pamiętać uczucia, jakie wyzwoliła w was lektura.
Polecam zajadle.
Więcej takich tekstów: Przeczytane, przemyślane
Brak komentarzy