Fantasy i sci-fi Przeczytane, przemyślane

„Serpent & Dove”, Shelby Mahurin – czarownica kontra łowca wiedźm

2 marca 2020
Serpent & Dove okładka i cytat

Powieść „Serpent & Dove” upichcona została według trzyskładnikowego przepisu na najlepsze epic fantasy: dobrze skonstruowane postaci + wciągająca fabuła ze zwrotami akcji + magia = <3

Składnik nr 1 – kim jest Serpent, kim jest Dove?

Tytułowy wąż, czyli serpent, oznacza też kogoś przebiegłego, wykorzystującego czyjeś zaufanie. I to byłaby nasza główna bohaterka, czyli Lou (Louise Le Blanc – how you doin? :D) – przebiegła, kusząca los czarownica, która ukrywa się nie tylko przed przeciwnikami magii, ale i samymi czarownicami, z sobie znanych powodów. Mieszka na strychu teatru i żyje z tego, co wydębi na ładne oczy od właściciela cukierni, lub ukradnie. Z drugiej strony mamy naszego gołąbka – dove. To Reid Diggory, sierota wychowany przez Arcybiskupa, wysoki, miedzianowłosy kapitan szaserów (zastępów bojowych Arcybiskupa), zagorzały wyznawca Boga i zawodowy tępiciel magii i czarownic. Nigdy nie łamie zasad, nie przeklina, nie kwestionuje Arcybiskupa ani bożych nakazów.

Zrządzenie losu sprawia, że Lou i Reid lądują w dość niewygodnej sytuacji dla obojga – aby uniknąć skandalu muszą …wziąć ślub. Kompletnie się nie znając.

Te dwie postaci służą nam jako dwa punkty widzenia – każdy z rozdziałów jest „opowiadany” albo przez Reida, albo przez Lou (zdecydowanie częściej przez Lou). Czy rzeczywiście są oni tak czarno-biali, jak opisałam ich wyżej? Nie, nie do końca. Kiedy takie dwie siły się zderzają, może nastąpić tylko jedno – nasz ulubiony konflikt! Konflikt i ewolucja postaci w jego wyniku, ale wszystko po kolei.

Składnik nr 2 – tempo

Pamiętacie, jak w Słonecznym patrolu Mitch ratował kogoś i wciągał go tak zwany WIR? Kulminacyjny moment odcinka, walka na śmierć i życie, drama level over 9000. Tak samo wciąga Serpent & Dove – jak ten wir.

Narracja od początku narzuca szybkie tempo. W pierwszej scenie, w burdelu, przebrane za mężczyzn Lou i jej przyjaciółka Coco planują, jak ukraść pierścień o magicznych właściwościach. Przyznacie sami, że początek jest intrygujący 🙂

Dużo się dzieje, ale fabuła nie przyćmiewa rozwoju postaci – poznajemy stopniowo Lou, jej bystrość, spryt, inteligencję i upór. Poznajemy też jej przyjaciół i wrogów. Podobnie jak Reida i jego świat – poukładaną rzeczywistość wiary i obowiązku, życie według naczelnej zasady nie pozwolisz żadnej czarownicy stąpać po ziemi.

Składnik nr 3 – okrasa z magii

Serpent & Dove dużo czerpie z kultury francuskiej – jako pierwsze rzucają się w oczy imiona czy nazwy miejsc takie jak Bellerose, Louise, Celie. Akcja dzieje się w czasach przypominających francuski renesans. Ponadto, przedstawiony przez Mahurin świat magii opiera się na legendzie o tajemniczych nie-ludzkich istotach – Dames Blanches, białych damach. We francuskim folklorze białe damy „stacjonują” w miejscach, gdzie przejście jest w jakiś sposób utrudnione, np. na mostach czy w jarach. Aby przejść przez miejsce strzeżone przez białą damę, trzeba zrobić, co ona rozkaże, np. zatańczyć z nią.

Magia w Serpent & Dove jest trochę bardziej rozbudowana, oczywiście. Lou jest czarownicą, podobnie Coco – jednak nie są takimi samymi czarownicami. Ich moc wywodzi się z czego innego i działa inaczej. To bardzo ciekawy zabieg w konstrukcji postaci i świata, mógłby być jednak bardziej doprecyzowany i rozwinięty.

Czemu Serpent & Dove jest tak dobre?

Po pierwsze: trzy czynniki opisane powyżej.

Po drugie: humor. Błyskotliwe dialogi, bezpośredniość niewyparzony język i specyficzny sposób flirtowania Lou w zderzeniu z bogobojnym, niewinnym i honorowym Reidem – rewelacja.

Po trzecie: choć główny wątek jest dość oklepany (od wrogów do kochanków, a może nie, jak to będzie, co to będzie?), postaci w dużym stopniu przeczą stereotypom, które często znajdujemy w epickiej fantastyce. Lou i Coco to dwie kobiety, którym daleko do typowego obiektu uczuć głównego męskiego bohatera powieści. Owszem, ich piękno jest opisane, niemniej jednak są twarde, waleczne, niejedno w życiu widziały i nie stronią od wątpliwych moralnie czynów. Z kolei Reid owszem, jest walecznym przystojniakiem, ale jest też naiwny – nie kwestionuje porządku świata, którego go nauczono, postrzega wszystko w czarnych lub białych barwach. Choć uważa się za biednego sierotę, dopiero poznając prawdę o Lou zdaje sobie sprawę, co znaczy cierpieć naprawdę. Niejednoznaczność i ewolucja postaci zawsze dobrze robi powieściom i nie inaczej jest w tym przypadku.

Po czwarte: kwestia wiary i piętnowania magii przez wierzących jest przedstawiona w ciekawy sposób – nie jest centralnym punktem fabuły, ale jest bardzo ważna. Jak zauważa Lou, patrząc na wierzących – jak mogą jednocześnie wierzyć, że są dobrzy, lepsi, prosić o wybaczenie grzechów i pragnąć śmierci takich jak ona? Pełno w tym niedopowiedzeń, nieścisłości ( i w rzeczywistości jest podobnie niestety, choć czarownice zastąpiono innymi – homoseksualistami, matkami, które wybierają aborcje, itp. – wybaczcie dygresję). A przecież i tak wszyscy skończymy tak samo.

Witches and people alike. One and the same. All innocent. All guilty. All dead.

Po piąte: zakończenie jest tak nagłe, że chce się więcej. Autentycznie po przeczytaniu ostatniego zdania byłam zaskoczona, że po przewróceniu strony nie znalazłam już dalszego ciągu książki, tylko podziękowania autorki. To uczucie po zakończeniu lektury jest bardzo wymowne. I chociaż książka jest zaliczana do kategorii young adult, ta oto prawie trzydziestolatka bardzo dobrze się bawiła, czytając ją 🙂

 

Polecam Serpent & Dove z całego serca! A we wrześniu wychodzi druga część – Blood & Honey.

Więcej o autorce: https://www.shelbymahurin.com/

Więcej takich tekstów o książkach fantasy tutaj.

Może również spodoba Ci się:

Brak komentarzy

Zostaw komentarz